Pokój środa, 27 października 2010

Maraton bez mięsa

Niełatwo przekonać społeczeństwo do tego, że dieta wegetariańska jest zdrowa. Dobrym argumentem dla niedowiarków mogą być wegetarianie-sportowcy. A takich u nas niemało...

Klub VegeRunners tworzy grupa ludzi, których łączy pasja do co najmniej dwóch rzeczy:
wegetarianizmu i biegania. Sami o sobie piszą: Nie uważamy się za zawodowych sportowców, bliżej nam do pasjonatów sportu, a w szczególności biegania. Wspólnie promujemy etyczne i zdrowotne aspekty diety wegańskiej i wegetariańskiej, biorąc udział w zawodach biegowych w całym kraju i na świecie.

Co najważniejsze – trzymają się tej dewizy.
W Polsce wegeranersi oficjalnie działają od 2006 roku. Razem trenują, biorą udział w biegach, dyskutują na forum. O czym? Głównie o zbliżających się wspólnych startach i trenignach. Nie brakuje również rozmów codziennych: o diecie, nieskórzanym obuwiu sportowym czy kontuzjach.
Biegający wegetarianie dzielą się z innymi obiema pasjami. Wśród innych wegetarian i wegan promują uprawianie sportu, zachęcają do rozpoczęcia aktywności fizycznej. To ich początkujący biegacze pytają o najlepszą porę na trening i proszą o przepisy na lekkie przekąski „biegowe”.

Wśród sportowców VegeRunners szerzą ideę zdrowego, etycznego sposobu odżywiania się. Na imprezach masowych starają się przebić z wegańskim przesłaniem. Na swoim stoisku rozdają ulotki, odpowiadają cierpliwie na pytania i zachęcają do zmiany nawyków żywieniowych. W tym roku po raz trzeci pojawili się ze stoiskiem na Maratonie Warszawskim, często goszczą na największych polskich imprezach biegowych.
Jednak najważniejsze w ich działaniach są biegi. Startując w zielono-żółtych koszulkach, udowadniają innym biegaczom, że bez mięsa da się nie tylko żyć, ale i osiągać dobre rezultaty w sporcie! Już nieraz VegeRunnersi stawali na podium lub otrzymywali wyróżnienia na rozmaitych lokalnych imprezach biegowych. W klubie nie brakuje maratończyków, triatlonistów, jest nawet kilku ultramaratończyków.

VegeRunners są jako grupa bardziej widoczni dla organizatorów takich wydarzeń jak np. Maraton Warszawski. Swoimi działaniami wegetarianie-sportowcy chcą doprowadzić do wprowadzenia wegetariańskich i wegańskich posiłków podczas imprez biegowych.

– Z roku na rok nasze grono poszerza się o coraz większą liczbę zawodników. Obecnie w klubie jest około 60 biegaczy i biegaczek z całej Polski. W tym sezonie zorganizowaliśmy pierwsze w Polsce Wege Grand Prix w Półmaratonie, a na jesień planujemy spotkać się dużą grupą na 11 Maratonie Poznańskim i warszawskim Biegu Niepodległości – mówi Urszula Rzeszutek, zawodniczka klubu VegeRunners. – Z biegiem czasu zwracamy uwagę na to, że organizatorzy imprez biegowych coraz częściej biorą pod uwagę preferencje żywieniowe wegetariańskich zawodników. Również podejście samych biegaczy do diety wegetariańskiej i wegańskiej diametralnie się zmienia. Część zawodowych sportowców przyjmuje taki sposób odżywiania. Wynika to prawdopodobnie z większej dostępności artykułów i badań naukowych na temat wpływu diety roślinnej na nasze zdrowie i wydolność fizyczną – wyjaśnia Ula.


Więcej o działaniach Klubu dowiesz się na wegesport.pl




Zachowaj smak lata

Sezonowe owoce i warzywa to eksplozja smaku i aromatu. Nie da się ich zastąpić importowanymi czy szklarniowymi, możemy jednak zatrzymać ich czar na dłużej...

W naszym klimacie najbardziej płodną porą roku jest jesień. Zazwyczaj wtedy wyciągamy słoiki z głębi szafek, odkurzamy zeszyty z przepisami babci i zamieniamy nasze kuchnie w małe laboratoria.

Czy wiesz co jesz?
Bardzo często potocznie wszystkie gęste przetwory owocowe nazywane są dżemami. Jednak, wbrew pozorom, dżem i marmolada to nie to samo. A przecież są jeszcze konfitury i powidła!
Dżem definiuje się jako przetwór o galaretowatej konsystencji, który otrzymuje się przez gotowanie świeżych owoców z cukrem. Konfiturę natomiast smaży się na wolnym ogniu, nie zwiększając – jak w przypadku dżemu – ognia po rozpuszczeniu cukru. Owoce w konfiturze są wyczuwalne (całe bądź ich duże kawałki) nawet po przesmażeniu. Marmolada zaś musi być na tyle twarda, by dało się ją kroić nożem. Kiedyś sprzedawana była na wagę, w blokach. Powidła robi się ze śliwek węgierek, dawniej prażonych w kotłach przez wiele dni.

Jakie jeszcze zapasy na zimę możemy zrobić? W słoikach i butelkach zatrzymamy niemal każdy smak lata i jesieni – słodycz gruszek w konfiturach, cierpkość porzeczek w soku, zapach lasu w marynowanych grzybach. Nie zapominajmy również o sosach, syropach i chutneyach.

Od czego zacząć
Wybierając warzywa i owoce na przetwory, unikaj tych uszkodzonych i obitych. Po umyciu należy je koniecznie osuszyć, wilgoć może powodować pojawianie się pleśni.
Na przetwory słodkie najlepsze są owoce ledwie dojrzałe, ich aromat jest wtedy najpełniejszy (wyjątek stanowią śliwki, nawet przejrzałe nadają się np. na dżem czy powidła). Od świeżości owoców zależy także konsystencja gotowego produktu.

Sterylizacja naczyń
Słoik, w którym zamierzamy przechowywać przetwory, musi być nie tylko czysty „na oko”, lecz również jałowy, czyli pozbawiony bakterii, które mogłyby powodować psucie się produktów. Bakterie można usunąć poprzez wyparzanie bądź wyprażanie naczynia. Słoik należy wstawić do zimnej wody, doprowadzić do wrzenia i pozostawić w temperaturze ok. 90oC przez kwadrans. Można też, po umyciu, nie wyparzać naczynia, lecz wstawić je do rozgrzanego piekarnika i wyprażyć. Należy wyjąć je dopiero bezpośrednio przed napełnieniem gotowym przetworem.

Przepisy i resztę moich tekstów znajdziecie w Vege z października 2010


Pokój czwartek, 12 sierpnia 2010

Teksty powstałe podczas stażu w redakcji portalu Warszawianki.pl:

opatrzone sygnaturą KPokój oraz pax (z 2010 roku)

Pokój piątek, 30 lipca 2010

Dossier
Data urodzenia: 28 listopada 1986 r.
Miejsce urodzenia: Warszawa
Największe sukcesy sportowe: złoty medal w drużynowych mistrzostwach Europy 2010, srebrny medal drużynowych MŚ Seniorów Antalya 2009, srebrny medal drużynowych ME Seniorów Plovdiv 2009
Prywatnie: studentka Wyższej Szkoły Handlu i Prawa im. Ryszarda Łazarskiego, na kierunku prawo
Strona WWW klubu:www.szpadzistki-azs.pl

K.P.: Skąd pomysł, żeby zacząć trenować właśnie szermierkę?
M.P.: Szermierkę zaczęłam trenować bynajmniej nie dlatego, że chciałam. Podejrzewam, że wtedy nawet nie wiedziałam, co to za sport. Mój przyszły trener pracował jako nauczyciel WF w podstawówce, do której chodziłam. I tak któregoś dnia na basenie powiedział mojej mamie, że z takim wzrostem nadawałabym się do szermierki. Poszłam na pierwszy trening, potem kolejny. Spodobało mi się i zostałam do dziś, czyli już 12 lat.

Czemu wybrałaś szpadę, a nie floret czy szablę?
Wybór był już z góry narzucony, mój trener jest właśnie trenerem szpadowym.

A czym różni się ten styl od pozostałych?
Wszystkie konkurencje różnią się, poza bronią, oczywiście, ważnym polem trafienia: w szpadzie jest to całe ciało, w szabli – górna połowa ciała (od pasa w górę), we florecie tylko tułów. Ponadto różnią się zasadami przydzielania punktów w sytuacji, gdy obaj zawodnicy trafią się równocześnie (tzw. trafienie obopólne, dubel). Trafienie w szpadzie zalicza się temu, kto je zadał pierwszy, lub obu zawodnikom, jeśli zadadzą je w tym samym czasie (różnica czasowa nie większa niż 0,2 sekundy). W szabli i florecie obowiązuje tzw. konwencja, czyli zasady umowne. Na przykład: zawodnik wykonujący natarcie ma pierwszeństwo w zadaniu trafienia przed zawodnikiem wykonującym przeciwnatarcie, natarcie zawodnika traci pierwszeństwo na koszt odpowiedzi po uprzednim jego sparowaniu zasłoną itd.

Jak każdy sport kontaktowy, szermierka niesie ze sobą ryzyko obrażeń. Czy zdarzył ci się jakiś wypadek podczas treningu lub zawodów?
Nie zdarzyło mi się nigdy ulec poważnemu wypadkowi. Jak w każdą dyscyplinę sportu, tak i w szermierkę wpisane są kontuzje. W moim przypadku – dość liczne, ale na całe szczęście na razie nie potrzebowałam operacji... Za to siniaki i krwiaki są chlebem powszednim (śmiech).

Czy zdarza ci się walczyć z mężczyznami?
Tak, ale tylko na treningach.

Jakie widzisz różnice między walką z nimi a walką z kobietami?
Różnic jest kilka. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że skoro jest to ta sama broń, to tak samo wszystko wygląda. Jednak mężczyźni są po pierwsze – silniejsi, po drugie – szybsi. W walkach ze mną nie zawsze wykorzystują wachlarz swoich możliwości. Podejrzewam, że mogłabym mocno odczuć takie trafienia. Co ich jeszcze różni od nas? Są twardzi, nie dadzą po sobie poznać, że dostali mocne trafienie. A my, kobiety, mimo że sportowcy, to jednak jesteśmy delikatne (śmiech).

Co, poza świetną kondycją, daje ci ten sport?
Sport dał mi dużo w życiu. Ukształtował mnie zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Jestem typem człowieka, którego porażki budują, a tych jest dużo w życiu sportowca. Co zresztą przenoszę na życie prywatne – jak mawiają: co cię nie zabije, to cię wzmocni. Stałam się zdecydowanie silniejsza psychicznie, a to jest i w szermierce, i w życiu bardzo potrzebne. Sport dał mi też akceptację siebie. Wzrost, który przez długie lata mi przeszkadzał, bo zawsze byłam wyższa od rówieśników, w szermierce okazał się bardzo przydatny. Zaczęłam go traktować jako zaletę, a nie wadę.

Poza tym poznałam masę ludzi z różnych dyscyplin, a ja lubię poznawać nowe osoby. Przy okazji mogę też szkolić
języki obce. Zwiedziłam wiele krajów, których prawdopodobnie nie zobaczyłabym, gdyby nie to, że trenuje.

A w samej szermierce co lubisz najbardziej?
To, że jest sportem zarówno indywidualnym, jak i drużynowym. Również to, że jest bardzo dużo możliwości wyboru konkretnego działania, a co za tym idzie – że oprócz mięśni pracuje też głowa. Myślę, że przełamuje to stereotyp sportowców – mówiąc kolokwialnie – mięśniaków.


A co z wygraną, jest najważniejsza?
Nie byłabym sportowcem, mówiąc, że wygrane są nieważne. Przecież po to trenujemy, żeby zdobywać coraz to cenniejsze trofea. Trzeba tylko pamiętać, by zawsze walczyć zgodnie z zasadą fair play, mieć satysfakcję z własnych osiągnięć i bawić się przy tym, bo szermierka to nie wszystko.

Jakie cechy ułatwiają, a jakie utrudniają uprawianie szermierki?
To trudne pytanie. W moim przypadku można powiedzieć, że wzrost jest tą cechą fizyczną, która pewne rzeczy ułatwia. Ale nie do końca, bo przecież jestem wolniejsza od niższej zawodniczki.

A co z psychiką?
Jeśli chodzi o cechy charakteru, to na pewno trzeba być zaciętym, konsekwentnym i wytrwałym, mieć „pazur”. Również upartym, choć jest to zarówno pozytywna, jak i negatywna cecha. Trzeba umieć skoncentrować się maksymalnie na walce, ale też wyłączyć na tyle, by słyszeć rady trenera, który często potrafi dobrze podpowiedzieć, patrząc z boku.

Znasz osoby, które uprawiają szermierkę rekreacyjnie?
Tak. Często są to zawodnicy, którzy kiedyś trenowali, ale później zrezygnowali na korzyść pracy, ale sentyment pozostał i teraz przychodzą w miarę możliwości trochę powalczyć.

Czy przyjaźń między zawodniczkami, rywalkami podczas pojedynków, jest możliwa?
Na planszy jesteśmy rywalkami i na planszy to wszystko pozostaje. Nie jesteśmy wrogami poza nią, zresztą ciężko byłoby spędzać nawet 200 dni w roku w atmosferze ciągłej rywalizacji. A przyjaźnie, według mnie, w sporcie są możliwe. Ja jednak wolę mieć mniej przyjaciółek, za to takie, którym mogę zaufać w stu procentach .

Kogo podziwiasz wśród sportowców?
Tych, którzy wiele w życiu sportowym osiągnęli, a woda sodowa nie uderzyła im do głowy. Podziwiam też takich, którzy na planszy szermierczej spędzili większość swojego życia i dalej potrafią wygrywać najważniejsze turnieje, mimo iż są starsi ode mnie o 20 lat. Można się wiele od nich nauczyć.

(... czytaj na MobilneKobiety.pl ...)

Gdzie widzisz siebie za 10 lat? Wciąż na planszy?
Na pewno na planszy, jeszcze przez parę dobrych lat. Ale nie potrafię określić, czy będzie to 5, 10 czy 15 lat. Jest jeszcze trochę krążków do zdobycia, w tym ten najcenniejszy – olimpijski. Tak więc postaram się walczyć, jak najdłużej będę mogła.


Dziękuję za rozmowę.

Pokój wtorek, 6 lipca 2010

Bite psy, topione kocięta, głodzone konie – o tym wszystkim słyszy się niemal na co dzień w radiu i telewizji. Prasa regularnie donosi o kolejnych przypadkach znęcania się nad zwierzętami. A co z tymi, o których nie wiemy? Których nie zobaczymy na podwórku ani nie obejrzymy w telewizji?

Niewiele się o tym mówi, w końcu zwierzęta – poza psami i kotami – nie cieszą się aż takim zainteresowaniem społeczeństwa. Ludzie słyszą o tym, jak zabijane są w rzeźniach i na fermach futer, jak traktuje się je w cyrkach oraz jak giną porzucone przy autostradach. Jednak mało kto zdaje sobie sprawę, że jest wiele innych sfer, w których wykorzystuje się te bezbronne istoty. Mogłoby się wydawać, że od kiedy wojsko zastąpiło konie czołgami, samolotami i wozami pancernymi, nie można mu już zarzucić okrucieństwa wobec zwierząt. A jednak...

„Nie miały wyboru”
Wymieniając liczbę cywilów, którzy giną podczas działań wojennych, zazwyczaj pomija się zwierzęta. A przecież także one, nie biorąc udziału w wojnie, giną od ładunków wybuchowych, bombardowań dywanowych czy „zwykłych” walk. Umierają również z głodu, gdy opiekunowie porzucają je lub sami giną od kul.
W dziewięćdziesiątą rocznicę wybuchu I wojny światowej w Londynie przy Park Lane postawiono pomnik pamięci wszystkich zwierząt, które zginęły podczas konfliktów zbrojnych w latach 1914–1918. Na monumencie znajdują się dwie inskrypcje, jedna wyjaśnia ideę pomnika, druga, mniejsza, jest komentarzem „They had no choice” – „Nie miały wyboru”.



„Strzelając do psów”
Amerykański film „Strzelając do psów” („Shooting dogs”) przedstawia obraz pochłoniętej walkami plemiennymi Rwandy. Historia jest inspirowana faktami, opowiada o zdarzeniach, których świadkiem był jeden z brytyjskich reporterów. Żołnierze stacjonujących w Rwandzie wojsk ONZ mają zakaz strzelania do ludzi, mogą jedynie bezczynnie obserwować ludobójstwo dokonywane na plemieniu Tutsi. Fabuła wydaje się niezwiązana ze zwierzętami, aż do momentu, gdy żołnierze ONZ nie zaczynają zabijać błąkających się psów. Nie mogąc strzelać do ludzi oraz aby zapobiec rozprzestrzenianiu się zarazy, rozstrzeliwują całe sfory żywiące się ciałami zamordowanych Tutsi. Film pokazuje absurd naszej rzeczywistości – żołnierze celują do zwierząt, podczas gdy tuż za rogiem maczetami mordowani są ludzie.
W styczniu 2009 roku żołnierze izraelscy zdziesiątkowali czworonożnych mieszkańców zoo znajdujące się w Strefie Gazy. Zginęły między innymi małpy z młodymi, ciężarna wielbłądzica, żółwie, lisy. Według relacji jednego z pracowników zoo żołnierze zaczęli atak od ostrzelania klatki lwów. Zwierzęta wydostały się na zewnątrz i, choć Izraelczycy dalej strzelali, udało im się przeżyć.

Zwierzęta są ukrytymi ofiarami armii nie tylko podczas wojen. Dwa lata temu świat obiegł wstrząsający film, na którym obejrzeć można część treningu boliwijskich komandosów. Materiał pokazuje jednego z oficerów, który każe żołnierzom złapać psa, następnie przywiązanego do stojącej konstrukcji. Oficer przez jakiś czas torturuje zwierzę, m.in. wbijając wielokrotnie nóż w jego głowę i resztę ciała. Następnie zabija psa, ścinając mu głowę, wycina z jego piersi serce i zmusza jednego z podwładnych do zjedzenia organu. Jeden z pułkowników boliwijskiej armii, który wolał pozostać anonimowy, w swoim oświadczeniu dla prasy uznał, że praktyki takie są częścią formowania jednostek specjalnych. Próbował również bagatelizować sprawę, mówiąc, że „w Chile też tak robią”. Po nagłośnieniu tej sprawy w mediach, dzięki zaangażowaniu organizacji zajmujących się prawami zwierząt, napisano prawie dziesięć tysięcy petycji do rządu i Ministerstwa Obrony Boliwii.
Wiosną 2009 boliwijskie ministerstwo obrony wydało oświadczenie, w którym deklaruje całkowite zaprzestanie maltretowania zwierząt w szeregach swoich wojsk. Pozostaje ufać zapewnieniom rządu Boliwii.

Pokój wtorek, 22 czerwca 2010

Która z nas nie marzy o odrobinie egzotyki? Smaczne i niecodzienne składniki pozwalają oderwać się od codzienności. Zwłaszcza gdy pogoda za oknem rozczarowuje, gdy kolejne godziny w pracy ciągną się niemiłosiernie albo właśnie pokłóciłyśmy się z ukochanym. Z pomocą mogą przyjść smaki rodem z Karaibów...

Ponad sto wysp, które często utożsamiamy z rajem na ziemi. Błękitne niebo, soczyście zielone palmy i mieniące się w słońcu plaże pokryte złotym piaskiem – ten obraz Karaibów sprawia, że kuchnia ich mieszkańców jest radosna, kolorowa oraz pełna owoców i warzyw.


źródło zdjęcia: wikipedia

Potrawy egzotyczne zazwyczaj kojarzą się z wysokimi cenami i żmudną pracą w kuchni. Na szczęście nie musi tak być, a przygotowanie poniższych dań zajmie Wam zaledwie kilka chwil.

Koktajl owocowy z rumem
2 szklanki soku z ananasa, szklanka mleczka kokosowego,3 duże banany, pół szklanki rumu (może być aromatyzowany), sok wyciśnięty z jednej limonki, pół łyżeczki świeżo startego imbiru
Wszystkie składniki dokładnie zmiksować, aż do uzyskania jednolitej masy. Jeśli koktajl ma być podany na śniadanie, zamiast rumu można dodać jeszcze jednego banana i ewentualnie łyżeczkę ekstraktu z wanilii.

Ekspresowa sałatka karaibska
1 mango, 2 banany, 2 limonki, puszka kukurydzy, 1/3 szklanki prażonych wiórków kokosowych, 1 mały ananas
Mango, banany i ananasa pokroić, wymieszać z kukurydzą. Skropić sokiem z limonek, następnie wsypać wiórki. Całość dokładnie wymieszać i ozdobić startą skórką z jednej limonki.

Zupa z dyni
400 g obranej i pokrojonej dyni, 3 szklanki bulionu warzywnego, szklanka mleczka kokosowego, 1 duża cebula, 2 ząbki czosnku, łyżeczka curry, 2–3 średnie ziemniaki, łyżeczka oleju, sól, pieprz
Drobno posiekaną cebulę i czosnek zeszklić w rondlu na łyżeczce oleju, w trakcie dosypując curry. Dodać ziemniaki i dynię, smażyć, ciągle mieszając. Zalać bulionem, dodać sól i pieprz. Gotować ok. 20 min na małym ogniu. Całość zmiksować, następnie dodać mleczko kokosowe, gotować aż do połączenia się składników.

Pokój czwartek, 10 czerwca 2010

Rok 2009, sierpień.
Młoda Bułgarka przebywająca na miesięcznym stażu w Armenii sądzi, że zbliżające się urodziny spędzi samotnie. Nie spodziewa się, że w wieczór przed ukończeniem 22 lat w jej domu zjawi się dwóch Niemców i młoda para z Polski.
Trzech Amerykanów podczas rajdu Mongol Rally zatrzymuje się w Tbilisi. Mają spędzić kilka dni u pewnego Gruzina. Na miejscu okazuje się, że gospodarza nie ma. Zamiast niego zastają wiedeńczyka, który dopiero co rozpoczął roczną podróż dokoła świata.


Co łączy te historie? Bohaterowie podróżowali w ramach CouchSurfingu, czyli „kanapowego surfowania”.



Garść porad

Czytaj dokładnie profil potencjalnego gospodarza
Unikniesz takich wpadek, jak na przykład proponowanie abstynentom wypadu na piwo czy szukanie u myśliwego noclegu na czas zjazdu wegan.

Nie zrażaj się
Nikt Ci nie obieca, że nocleg znajdziesz u pierwszej osoby, do której napiszesz. Być może będziesz musiała wysłać kilkanaście (jeśli nie kilkadziesiąt) wiadomości. Zwłaszcza podczas wakacji i ferii studenckich. Wtedy kanapy są często zajęte na kilka tygodni wcześniej, a i sami gospodarze wyjeżdżają posmakować czyjejś gościnności.

Ctr+C, Ctr+V
Nie bój się powielania części listu. Rady radami, teoria teorią, ale nie sposób jest wymyślać coraz to nowe wersje pytania o nocleg. Główną część wiadomości – datę, liczbę osób, cel podróży i formę zwiedzania – możesz pozostawić bez zmian. Pamiętaj jednak, żeby dodać 2–3 zdania wyjaśniające, czemu właśnie do tej osoby piszesz i jaką masz dla niej propozycję na wspólne spędzenie czasu.

Za darmo nie znaczy z niczym
Tak, tak. CouchSurfing jest bezpłatny. Ale nie powinnaś zapominać, że przyjeżdżanie do kogoś z pustymi rękoma nie należy do dobrych obyczajów. Warto zabrać ze sobą w podróż kilka drobnych podarunków, choćby miniaturowe polskie flagi, pocztówki czy pół litra narodowego trunku.

Nie narażaj swojego gospodarza na dodatkowe wydatki związane z Twoim pobytem. Staraj się komunikować z nim via internet. W innym wypadku pamiętaj o jego rachunku telefonicznym – dzwoń, zamiast pisać SMS-y wymagające odpowiedzi.

Po wszystkim
Łatwo wrócić do domu, cieszyć się z darmowych noclegów i zapomnieć o goszczących nas nieznajomych. Ale na pewno nie zostanie do dobrze odebrane. Warto pamiętać o wystawieniu referencji osobom poznanym podczas podróży. Jeśli mamy wspólne zdjęcia, miło wysłać je gospodarzowi i „współsurfującym”.


Rok 2010, sierpień.
Być może na drugim końcu świata, a być może właśnie u Ciebie... Rozpoczyna się przygoda, dzięki której dowiesz się więcej o sobie i świecie...

Pokój czwartek, 27 maja 2010

Fundacja MaMa jest wyjątkową organizacją wśród polskich NGO. Walczy o prawa kobiet będących matkami, działa przeciwko ich dyskryminacji w miejscu pracy, w życiu społecznym i kulturalnym. Za cel postawiła sobie sprawienie, by Polska stała się miejscem przyjaznym dla matek.

Fundacja MaMa powstała w 2006 roku. Jest organizacją kobiet i dla kobiet. Od początku swojej działalności stara się zwrócić uwagę społeczeństwa na problemy, z jakimi na co dzień borykają się matki i kobiety spodziewające się dziecka. Niektóre z tych problemów wydają się oczywiste, z innych nie zdajemy sobie sprawy, dopóki same ich nie doświadczymy.

„O Mamma Mia!”
Pierwszą kampanią fundacji była „O Mamma Mia! Tu wózkiem nie wjadę!”. Projekt skierowany jest przeciwko brakowi podjazdów w miejscach publicznych.

Co roku Fundacja skupia się na jednym zadaniu, wokół którego organizowane są akcje. Na przykład III edycja kampanii nastawiona była na nagradzanie i wyróżnianie miejsc przyjaznych osobom z wózkami. Na stronie Fundacji przeczytać można też niektóre z historii o tym, jak bardzo „pod górkę” (dosłownie!) mają kobiety z dziećmi w wózku. Tegoroczna, piąta już edycja kampanii poświęcona jest komunikacji miejskiej, dworcom i pociągom nieprzystosowanym dla ludzi podróżujących z wózkiem bądź na wózku.

Przy okazji prowadzonych akcji Fundacja MaMa nie zdaje się jedynie na zarząd i wspierające go mamy. Stawia również na współpracę z innymi organizacjami, takimi jak grupa Piaseczno bez barier, z lokalnymi kołami matek, a nawet urzędami dzielnicowymi.

Pokój sobota, 22 maja 2010

Każda z nas zna smutnego drewnianego pajacyka, którego twarz rozwesela się, gdy tylko napełnimy jego brzuszek kliknięciem. Nie wszystkie jednak pamiętamy o odwiedzaniu jego strony WWW. Część osób nawet nie wie, na czym polega taka forma dobroczynności.

Organizacje charytatywne zawsze zmagają się z tym samym problemem: jak namówić ludzi do pomocy? Jak zachęcić ich do działania na rzecz innych, jak zaangażować w kampanie dobroczynne? W dobie wszechobecnego internetu założenie strony, która poszerzy krąg odbiorców przekazu, wydaje się najprostszym rozwiązaniem. Jednak żeby wyróżnić się na tle innych, podobnych adresów WWW, należy zaoferować coś więcej. Dla naszego społeczeństwa, z roku na rok coraz bardziej zabieganego, w internecie liczy się przede wszystkim czas i łatwość obsługi witryny.

Kliknij
Najszybciej pomóc możemy poprzez strony typu „click to donate”, na których jedno nasze kliknięcie zapewnia organizacji wsparcie finansowe sponsorów. W Polsce najlepszym przykładem jest www.pajacyk.pl, prowadzony przez Polską Akcję Humanitarną program dożywiania dzieci w szkołach. Zasada, na jakiej działa, jest taka sama, jak w przypadku innych stron „click to donate”: po kliknięciu odpowiedniej ikony zostajemy przekierowani do strony z podziękowaniem i reklamami sponsorów, a kontoorganizacji, którą wsparliśmy, zostaje zasilone. Najczęściej są to niewielkie sumy, np. w przypadku „Pajacyka” kwota pokrywa jeden posiłek dla dziecka, w przypadku innych polskich stron jest to zazwyczaj kilka groszy. Oczywiście osoba klikająca nie ponosi żadnych kosztów.

W sieci znaleźć można wiele list, na których strony „do klikania” posegregowane są tematycznie, wystarczy wpisać w wyszukiwarce click to donate lub klikaj i pomagaj. Większość uzyskanych wyników to strony zagraniczne. Duża część z nich wymieniona jest na http://www.thenonprofits.com. Wciąż niewiele jest polskich organizacji charytatywnych, które możemy wesprzeć w ten sposób. Poza „Pajacykiem” są to między innymi www.polskieserce.pl Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii w Zabrzu, www.okruszek.org.pl Fundacji „Bliźniemu swemu”, www.habitat.pl organizacji Habitat for Humanity.


Pokój poniedziałek, 17 maja 2010

Delfinoterapia, mimo iż wymieniana nieraz obok dogo- i hipoterapii, budzi wiele kontrowersji. Liczne protesty i publikacje, sprzeciwiające się owej formie leczenia, nie poprawiają wizerunku tej gałęzi zooprzemysłu.

Historia terapii z delfinami, czyli delfinoterapii (DAT, ang. dolphin-assisted therapy), sięga końca lat 70. XX wieku. Wtedy to powstały pierwsze ośrodki rewolucyjnej, jak się wówczas zdawało, metody leczenia. Badania, będące wynikiem fascynacji relacją człowiek–delfin, dowodziły, że kontakt z tymi zwierzętami pomaga wyleczyć wiele chorób. Wśród nich wymieniano przede wszystkim autyzm, zespół Downa (choć, jak wiadomo, nie są to choroby uleczalne) i depresję.


Metoda zakłada, że obcowanie w basenie z delfinami pomaga (zwłaszcza dzieciom) przezwyciężyć choroby neurologiczne, reumatologiczne i psychiczne. Czas spędzony na grach, przytulaniu i głaskaniu zwierząt oraz wspólnych zabawach, ma działać dobroczynnie na ludzki organizm. Część rodziców potwierdza, że dzieci z zaburzeniami psychoruchowymi leczone tą formą terapii wydawały się po zajęciach spokojniejsze i miały mniejsze problemy z koncentracją. Nie udało się jednak ustalić, czy zbawienny wpływ na ich zachowanie miały delfiny, czy ćwiczenia w wodzie.

Leczyć każdy może

Niewątpliwa inteligencja i urok delfinów przyczyniły się do tragedii tego gatunku. Stały się ofiarą nie tylko parków rozrywki, które traktują delfinaria jako dodatkową atrakcję, lecz również ludzi próbujących swych sił w alternatywnych metodach leczenia. Terapia z ssakami morskimi nie jest regulowana ani jednym zapisem prawnym. Nie określono granic, czasowych ani fizycznych, kontaktu dziecka z delfinem. Jest to niebezpieczne w takim samym stopniu dla zwierząt, jak dla ludzi. Zestresowane, przemęczone, a czasem i chore osobniki potrafią być agresywne. Odnotowano wiele przypadków ataków delfinów na ludzi, niektóre z nich ze skutkiem śmiertelnym.

W naturze zwierzęta te są agresywne, znane z grupowych ataków na osobniki zarówno innego, jak i tego samego gatunku. Cechę tę dodatkowo nasila frustracja związana z brakiem ruchu (w morzach przemierzają codziennie setki kilometrów) oraz inne konsekwencje uwięzienia. Na wolności, walcząc o terytorium bądź samicę, mają szanse na ucieczkę. W niewielkim basenie możliwość ta została im odebrana.


Pokój wtorek, 27 kwietnia 2010

Królestwo bakłażana
Mało popularna w Polsce oberżyna jest głównym składnikiem większości potraw kaukaskich. Szczególne miejsce zajmuje w kuchni gruzińskiej. Najczęściej podawaną w Gruzji przystawką są roladki z grillowanych bądź smażonych plastrów bakłażana, które podaje się z pastą orzechową i kilkoma pestkami granatu.
Z głównych dań warto polecić adżapsandali – bakłażany faszerowane duszonymi pomidorami, papryką, ziemniakami i porem, z dodatkiem dużej ilości przypraw. Czasem nazwą tą określa się potrawę przypominającą potrawkę warzywną na bazie bakłażana.
Oberżynę w Gruzji je się również marynowaną, w formie pasty, duszoną, a nawet kwaszoną. W każdym sklepie bez problemu znaleźć można kilka wariacji na temat bakłażana.

(...)

Sosy
Do każdego niemal dania podaje się w Gruzji sos. Nawet do frytek ciężko dostać ketchup, w każdym barze otrzymamy za to miseczkę z sosem. Najczęściej będzie to tkemali, ostry, kwaśny sos na bazie śliwek i ostrej papryki, często zastępujący musztardę. Do przystawek popularnymi sosami są te na bazie orzechów: zwykły, sacivi i sacebeli.Podstawą każdego z nich są rozgniecione orzechy włoskie, czosnek i mielona ostra papryczka. Sosy gruzińskie robione są nieraz z zaskakujących składników, np. z derenia, granatu, mirabelek, tarniny czy winogron.


Pokój niedziela, 18 kwietnia 2010

Na jej blogu wciąż możemy przeczytać: „Jestem w kwiecie wieku, pełna energii, zdrowie mi dopisuje, humor także. Z optymizmem patrzę w przyszłość. A ten sposób patrzenia polecam każdemu”. Fatalne zdarzenie sprawiło, że jej życie zostało brutalnie przerwane.

Dama polskiej polityki
Mimo wielkiego zaangażowania w sprawy polityczne nie zaniedbywała ani rodziny, ani siebie. Uważała, że „polityka hartuje kobiety, ale i wzmaga wrażliwość”. Na swojej stronie poświęciła wiele miejsca swoim bliskim. Często podkreślała rolę, jaką w jej życiu odgrywał mąż, z którym dzieliła pasję podróżowania i miłość do sportu. Była bardzo aktywna fizycznie, kilkanaście razy zdobyła tytuł mistrzyni Polski adwokatek w tenisie ziemnym, zdobyła również I miejsce w turnieju parlamentarzystów, chodziła na siłownię. O mężu pisała między innymi: „Gdy go poznałam, oświadczył, że mogę być jego narzeczoną i ewentualnie żoną, ale pod jednym warunkiem: musiałam przyjąć do wiadomości, że u niego na pierwszym miejscu jest praca, potem tenis i ukochany piesek. Pieska udało mi się szybko wyeliminować z trzeciego miejsca. Z tenisem było gorzej”.

Pokój czwartek, 25 marca 2010

Konie, foki, inne zwierzęta
Według danych CBOS-u coraz więcej polskich podatników decyduje się na przekazanie 1% organizacjom pożytku publicznego (OPP). Jednak zdecydowana większość tego nie robi, rezygnując z możliwości bezpłatnego wsparcia wybranej przez siebie organizacji.

1/100, 0,01, 1%...Wielu osobom wydaje się, że jedna setna z ich podatku to żadna pomoc. Wbrew pozorom dla organizacji typu non-profit wpływy z jednego procenta to ważny zastrzyk pieniędzy, które przeznaczą na cele statutowe. W 2007 roku łączna kwota przekazana w ten sposób organizacjom wyniosła ponad 290 milionów złotych, dwa lata później – blisko 400 milionów. Nadal uważasz, że to niewiele?