Pokój piątek, 30 lipca 2010

Dossier
Data urodzenia: 28 listopada 1986 r.
Miejsce urodzenia: Warszawa
Największe sukcesy sportowe: złoty medal w drużynowych mistrzostwach Europy 2010, srebrny medal drużynowych MŚ Seniorów Antalya 2009, srebrny medal drużynowych ME Seniorów Plovdiv 2009
Prywatnie: studentka Wyższej Szkoły Handlu i Prawa im. Ryszarda Łazarskiego, na kierunku prawo
Strona WWW klubu:www.szpadzistki-azs.pl

K.P.: Skąd pomysł, żeby zacząć trenować właśnie szermierkę?
M.P.: Szermierkę zaczęłam trenować bynajmniej nie dlatego, że chciałam. Podejrzewam, że wtedy nawet nie wiedziałam, co to za sport. Mój przyszły trener pracował jako nauczyciel WF w podstawówce, do której chodziłam. I tak któregoś dnia na basenie powiedział mojej mamie, że z takim wzrostem nadawałabym się do szermierki. Poszłam na pierwszy trening, potem kolejny. Spodobało mi się i zostałam do dziś, czyli już 12 lat.

Czemu wybrałaś szpadę, a nie floret czy szablę?
Wybór był już z góry narzucony, mój trener jest właśnie trenerem szpadowym.

A czym różni się ten styl od pozostałych?
Wszystkie konkurencje różnią się, poza bronią, oczywiście, ważnym polem trafienia: w szpadzie jest to całe ciało, w szabli – górna połowa ciała (od pasa w górę), we florecie tylko tułów. Ponadto różnią się zasadami przydzielania punktów w sytuacji, gdy obaj zawodnicy trafią się równocześnie (tzw. trafienie obopólne, dubel). Trafienie w szpadzie zalicza się temu, kto je zadał pierwszy, lub obu zawodnikom, jeśli zadadzą je w tym samym czasie (różnica czasowa nie większa niż 0,2 sekundy). W szabli i florecie obowiązuje tzw. konwencja, czyli zasady umowne. Na przykład: zawodnik wykonujący natarcie ma pierwszeństwo w zadaniu trafienia przed zawodnikiem wykonującym przeciwnatarcie, natarcie zawodnika traci pierwszeństwo na koszt odpowiedzi po uprzednim jego sparowaniu zasłoną itd.

Jak każdy sport kontaktowy, szermierka niesie ze sobą ryzyko obrażeń. Czy zdarzył ci się jakiś wypadek podczas treningu lub zawodów?
Nie zdarzyło mi się nigdy ulec poważnemu wypadkowi. Jak w każdą dyscyplinę sportu, tak i w szermierkę wpisane są kontuzje. W moim przypadku – dość liczne, ale na całe szczęście na razie nie potrzebowałam operacji... Za to siniaki i krwiaki są chlebem powszednim (śmiech).

Czy zdarza ci się walczyć z mężczyznami?
Tak, ale tylko na treningach.

Jakie widzisz różnice między walką z nimi a walką z kobietami?
Różnic jest kilka. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że skoro jest to ta sama broń, to tak samo wszystko wygląda. Jednak mężczyźni są po pierwsze – silniejsi, po drugie – szybsi. W walkach ze mną nie zawsze wykorzystują wachlarz swoich możliwości. Podejrzewam, że mogłabym mocno odczuć takie trafienia. Co ich jeszcze różni od nas? Są twardzi, nie dadzą po sobie poznać, że dostali mocne trafienie. A my, kobiety, mimo że sportowcy, to jednak jesteśmy delikatne (śmiech).

Co, poza świetną kondycją, daje ci ten sport?
Sport dał mi dużo w życiu. Ukształtował mnie zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Jestem typem człowieka, którego porażki budują, a tych jest dużo w życiu sportowca. Co zresztą przenoszę na życie prywatne – jak mawiają: co cię nie zabije, to cię wzmocni. Stałam się zdecydowanie silniejsza psychicznie, a to jest i w szermierce, i w życiu bardzo potrzebne. Sport dał mi też akceptację siebie. Wzrost, który przez długie lata mi przeszkadzał, bo zawsze byłam wyższa od rówieśników, w szermierce okazał się bardzo przydatny. Zaczęłam go traktować jako zaletę, a nie wadę.

Poza tym poznałam masę ludzi z różnych dyscyplin, a ja lubię poznawać nowe osoby. Przy okazji mogę też szkolić
języki obce. Zwiedziłam wiele krajów, których prawdopodobnie nie zobaczyłabym, gdyby nie to, że trenuje.

A w samej szermierce co lubisz najbardziej?
To, że jest sportem zarówno indywidualnym, jak i drużynowym. Również to, że jest bardzo dużo możliwości wyboru konkretnego działania, a co za tym idzie – że oprócz mięśni pracuje też głowa. Myślę, że przełamuje to stereotyp sportowców – mówiąc kolokwialnie – mięśniaków.


A co z wygraną, jest najważniejsza?
Nie byłabym sportowcem, mówiąc, że wygrane są nieważne. Przecież po to trenujemy, żeby zdobywać coraz to cenniejsze trofea. Trzeba tylko pamiętać, by zawsze walczyć zgodnie z zasadą fair play, mieć satysfakcję z własnych osiągnięć i bawić się przy tym, bo szermierka to nie wszystko.

Jakie cechy ułatwiają, a jakie utrudniają uprawianie szermierki?
To trudne pytanie. W moim przypadku można powiedzieć, że wzrost jest tą cechą fizyczną, która pewne rzeczy ułatwia. Ale nie do końca, bo przecież jestem wolniejsza od niższej zawodniczki.

A co z psychiką?
Jeśli chodzi o cechy charakteru, to na pewno trzeba być zaciętym, konsekwentnym i wytrwałym, mieć „pazur”. Również upartym, choć jest to zarówno pozytywna, jak i negatywna cecha. Trzeba umieć skoncentrować się maksymalnie na walce, ale też wyłączyć na tyle, by słyszeć rady trenera, który często potrafi dobrze podpowiedzieć, patrząc z boku.

Znasz osoby, które uprawiają szermierkę rekreacyjnie?
Tak. Często są to zawodnicy, którzy kiedyś trenowali, ale później zrezygnowali na korzyść pracy, ale sentyment pozostał i teraz przychodzą w miarę możliwości trochę powalczyć.

Czy przyjaźń między zawodniczkami, rywalkami podczas pojedynków, jest możliwa?
Na planszy jesteśmy rywalkami i na planszy to wszystko pozostaje. Nie jesteśmy wrogami poza nią, zresztą ciężko byłoby spędzać nawet 200 dni w roku w atmosferze ciągłej rywalizacji. A przyjaźnie, według mnie, w sporcie są możliwe. Ja jednak wolę mieć mniej przyjaciółek, za to takie, którym mogę zaufać w stu procentach .

Kogo podziwiasz wśród sportowców?
Tych, którzy wiele w życiu sportowym osiągnęli, a woda sodowa nie uderzyła im do głowy. Podziwiam też takich, którzy na planszy szermierczej spędzili większość swojego życia i dalej potrafią wygrywać najważniejsze turnieje, mimo iż są starsi ode mnie o 20 lat. Można się wiele od nich nauczyć.

(... czytaj na MobilneKobiety.pl ...)

Gdzie widzisz siebie za 10 lat? Wciąż na planszy?
Na pewno na planszy, jeszcze przez parę dobrych lat. Ale nie potrafię określić, czy będzie to 5, 10 czy 15 lat. Jest jeszcze trochę krążków do zdobycia, w tym ten najcenniejszy – olimpijski. Tak więc postaram się walczyć, jak najdłużej będę mogła.


Dziękuję za rozmowę.

Pokój wtorek, 6 lipca 2010

Bite psy, topione kocięta, głodzone konie – o tym wszystkim słyszy się niemal na co dzień w radiu i telewizji. Prasa regularnie donosi o kolejnych przypadkach znęcania się nad zwierzętami. A co z tymi, o których nie wiemy? Których nie zobaczymy na podwórku ani nie obejrzymy w telewizji?

Niewiele się o tym mówi, w końcu zwierzęta – poza psami i kotami – nie cieszą się aż takim zainteresowaniem społeczeństwa. Ludzie słyszą o tym, jak zabijane są w rzeźniach i na fermach futer, jak traktuje się je w cyrkach oraz jak giną porzucone przy autostradach. Jednak mało kto zdaje sobie sprawę, że jest wiele innych sfer, w których wykorzystuje się te bezbronne istoty. Mogłoby się wydawać, że od kiedy wojsko zastąpiło konie czołgami, samolotami i wozami pancernymi, nie można mu już zarzucić okrucieństwa wobec zwierząt. A jednak...

„Nie miały wyboru”
Wymieniając liczbę cywilów, którzy giną podczas działań wojennych, zazwyczaj pomija się zwierzęta. A przecież także one, nie biorąc udziału w wojnie, giną od ładunków wybuchowych, bombardowań dywanowych czy „zwykłych” walk. Umierają również z głodu, gdy opiekunowie porzucają je lub sami giną od kul.
W dziewięćdziesiątą rocznicę wybuchu I wojny światowej w Londynie przy Park Lane postawiono pomnik pamięci wszystkich zwierząt, które zginęły podczas konfliktów zbrojnych w latach 1914–1918. Na monumencie znajdują się dwie inskrypcje, jedna wyjaśnia ideę pomnika, druga, mniejsza, jest komentarzem „They had no choice” – „Nie miały wyboru”.



„Strzelając do psów”
Amerykański film „Strzelając do psów” („Shooting dogs”) przedstawia obraz pochłoniętej walkami plemiennymi Rwandy. Historia jest inspirowana faktami, opowiada o zdarzeniach, których świadkiem był jeden z brytyjskich reporterów. Żołnierze stacjonujących w Rwandzie wojsk ONZ mają zakaz strzelania do ludzi, mogą jedynie bezczynnie obserwować ludobójstwo dokonywane na plemieniu Tutsi. Fabuła wydaje się niezwiązana ze zwierzętami, aż do momentu, gdy żołnierze ONZ nie zaczynają zabijać błąkających się psów. Nie mogąc strzelać do ludzi oraz aby zapobiec rozprzestrzenianiu się zarazy, rozstrzeliwują całe sfory żywiące się ciałami zamordowanych Tutsi. Film pokazuje absurd naszej rzeczywistości – żołnierze celują do zwierząt, podczas gdy tuż za rogiem maczetami mordowani są ludzie.
W styczniu 2009 roku żołnierze izraelscy zdziesiątkowali czworonożnych mieszkańców zoo znajdujące się w Strefie Gazy. Zginęły między innymi małpy z młodymi, ciężarna wielbłądzica, żółwie, lisy. Według relacji jednego z pracowników zoo żołnierze zaczęli atak od ostrzelania klatki lwów. Zwierzęta wydostały się na zewnątrz i, choć Izraelczycy dalej strzelali, udało im się przeżyć.

Zwierzęta są ukrytymi ofiarami armii nie tylko podczas wojen. Dwa lata temu świat obiegł wstrząsający film, na którym obejrzeć można część treningu boliwijskich komandosów. Materiał pokazuje jednego z oficerów, który każe żołnierzom złapać psa, następnie przywiązanego do stojącej konstrukcji. Oficer przez jakiś czas torturuje zwierzę, m.in. wbijając wielokrotnie nóż w jego głowę i resztę ciała. Następnie zabija psa, ścinając mu głowę, wycina z jego piersi serce i zmusza jednego z podwładnych do zjedzenia organu. Jeden z pułkowników boliwijskiej armii, który wolał pozostać anonimowy, w swoim oświadczeniu dla prasy uznał, że praktyki takie są częścią formowania jednostek specjalnych. Próbował również bagatelizować sprawę, mówiąc, że „w Chile też tak robią”. Po nagłośnieniu tej sprawy w mediach, dzięki zaangażowaniu organizacji zajmujących się prawami zwierząt, napisano prawie dziesięć tysięcy petycji do rządu i Ministerstwa Obrony Boliwii.
Wiosną 2009 boliwijskie ministerstwo obrony wydało oświadczenie, w którym deklaruje całkowite zaprzestanie maltretowania zwierząt w szeregach swoich wojsk. Pozostaje ufać zapewnieniom rządu Boliwii.